Thursday, August 23, 2007

Leśnica Leschnitz 1843

OCR version.

3. Gehobene Sprachform

Pieśń o strasznem nieszczęściu przez pożar
miasta i kościola farnego w Leśnicy
dnia 24go Kwietnia roku pańskiego 1843.

Wmiesiącu Kwietnia cztery dwadziestego
Coż się niestalo już miesiąca tego ?
Prawie ósmy dzień byl po Wielkanocy;
Nieskoro wieczór bo i dokna w nocy.
Wielkie nieszczęście i straszna nowina,
Gdy jedenasta uderza godzina.
Ludzie poszli spać i już są na swobodzie
i żaden niemyśli o takowej szkodzie.
Nim się pokladli, jeszcze wszystko mają.
A tu w krótkiej chwili wszysdco utrącają.
Domy, bogactwa, cale swoje mienie
utracili to wnet w kilku godzinie.
Pewien Pan Steiner do spania się bierze,
Gdy wieczorne odmawia pacierze.
I jak do snu szykuje sumienie,
A tu w tern widzi jak wybuchly plomienie.
Wyskoczy prędko, niewie co ma czynić,
Czy na ludzi wolać, czy w dzwony dzwonie.
Bieżal co tchu do swego sąsiada przękniony,
kszyczeć niemogl dokna,
Tylko pięściami powybijal okna. .
Sąsiad się przeląkl, co za znak dziwacki ?
Prędko wyskoczyl pan Josef Glowacki.
Biegną w prędzej do brata swojego
I wielkiem glosem krzyczy na niego.
Bracie Francku, wstań i nieleż w pieżynie!
Prędko wybiegaj, bo już miasto ginie!
Tam panienka imię Filipina,
Która to byla córka jego jedyna.
Wola na ojca: Wstańcie, bo krzyczą na dworze!
Podobno ze miasto goreje, mój Boże!
I ten w tern tak przelękniony
wybiegi w strachu nic nieobleczony.
Dopadl swą trąbę i trąbi po mieście!
Ludzie wstawajcie, nieleżcie a co macie wynoście!
I gdy tak alarmuje ten to pan Glowacki,
Budzą się ludzie i żandarm pan Spatzke.
Ten nietwardo śpi i dobsze zawsze czuje,
Wyskoczy co prędzej i strasznie alarmuje.
Na boku rynku w tej drugiej ulicy
Pani w pologu i dziecię jej krzyczy.
Ta utrapiona, gdy jeszcze niespala,
Rychlo na męża swego zawolala:
Patsz jeno, coś zlego się dzieje!
Slyszę, ze ktoś krzyczy i w izbie jaśnieje.
Tak mnie strach zdjąl i tak mnie się zdaje,
Jak gdyby to w bliskości goreje.
Maciej Piwowarski, imię męża tego,
Wybiega na dwór i już widząc coś zlego.
Mówi do żony: wstań a nielękaj się!
Bierz nasze dziecię a umykaj znim!
Zlękla się pani, gdy to uslyszala,
Od wielkiego strachu az zaraz zemdlala.
A on od żalu aż uplakuje;
Bieży do dzwonów, gwaltownie szturmuje.
Gdy ludzie slyszą, że tak sturmują,
Od wielkiego strachu z schodów spadają.
Ten ogień wyszedl u pewnego pana,
U jednego farbierza Thielmana.
Tam plomień bije, bronić nieporada,
Prędko się chwyta u jego sąsiada.
Lud z wszystkich stron tu bieży,
Bo juz się topią i dzwony na wieży.
Ci co są pszelozeni od Kościola
lecą nań, zaledwie wleźli w polowę.
Już muszą na dol, ledwo że uciekli,
Bo by się byli nieomal w ogniu upiekli.
I majster kominiarz ten się wybil na dach,
Gdy dzwony spadaly, w tem go ogarnąl strach.
Już odkryl sobie ogień miejsce do spadnienia
I pszepada z dachu az do sklepienia.
Smutni kaplani kościola się litują;
z wielkiego żalu ręce zalamują.
Do kościola spieszą obaj w parze,
Proszą dla Boga, wynoście oltarze!
Spieszy pospólstwo, spieszą rożny pany,
Bronią co mogą, targają organy.
Mówi ksiądz faraż: Spieszcie się dzieci!
A uciekajcie, bo juz wieża leci!
Zmartwiony ksiądz faraż już od żalu mdleje,
Bo co jest do fary ze wszystkiem goreje.
Mówi: Ach Boże, juzem nieszczęśliwy,
Już fara gore i spichrze i hlewy.
Już się zas chwyta i farska stodola
I w bok kościola już się pali szkola.
Tam pan Rektor w strachu niepodobnym,
Gdyż jego zona w czasie niesposobnym.
Ta smutna pani wielce lamentuje
I rozespale dziatki z lozek wytarguje.
Ci to ludzie, co do fary wpadli,
Jedni wiernie bronili, inni zas kradli.
Ci co szerego serca, to wiernie bronili.
Ci zas co zlodzieje, to kradli i roznosili.
I tak pan baron Jegomość z dworu lesnickiego,
Gdy ujrzal ogień, odbiegl on wszystkiego.
Z calem swem dworem pobiegl bronie
I księdza faraża w niedoli pocieszyć.
Mówi: Wielebny księże farażu!
Gdyście dożyli tak smutnego razu,
Niesmuccie się, Bog wam zas pomoże!
Tymczasem będziemy obaj mieszkać w moim dworze.
Wtem wielkiem nieszczęściu i tak wielkiej biedzie
Hwytają się domy, ogień dalej idzie.
Wiatr pędzi ogień i pożary spore,
Wtem to momencie już i folwark gore.
Wracaj się do domu: Mości panie baronie!
Bo gore owczarnia, hlewy i sypanie!
Już pelno ognia wszędzie do kola
I nic niezostalo tylko jedna stodola.
Gdy ten pan z panią są w takiem frasunku,
Ani też niemają żadnego ratunku,
Biegają obaj i placzą rzewliwie,
Gdy im wszystko gore i bydlo we hlewie.
Tu jest do placzu, do politowania.
Lud zewsząd bieży od pierwszego spania.
Kszycą ojcowie, plączą Matki
I wywloczą z lozek rozspale dziatki.
U Mokrauera wielkie dziwa byly.
W pośrodku ognia jego dom szczęśliwy,
Ten nic nie utracil, ten ma pokój wszędzie
Aż we dworze, w placu i arendzie.
Tam na tysiące talarów szkody się zrobilo,
W arendzie, w dworze wiele się spalilo.
I nikt nie powetuje tej tak wielkiej szkody,
Czego w dlugie lata zostaną dowody.
Smutna zona pani Mokrauerka,
Także jej szękarka dobra pszyjacioka,
Szukają w nocy wszędzie pana swego,
myśląc — czy nie wpadl do ognia takiego.
Pan Kowalik imieniem Ignacy,
Również pan Steiner, obaj nieboracy,
Co innych domów tak dzielnie bronili,
Pszy tem swe domy obaj utracili.
Po wszystkich gminach nocni stróże
Kszycą do okien i burzą na dzwierze.
Ludzie wstawajcie! bo się strasznie dzieje!
Najblisze miasto Leśnica goreje!
Gminy, państwa bez wszelkiej wymówki
I wszędzie gdzie mają ogniowe sikawki,
Tak tęgo jadą, tak się spiechają,
Że aż konie na drodze padają.
Gdy zabraklo juz wody strumienie,
Żucają w ogień bloto i drobne kamienie.
Ci pszy sikawkach ciągną i ciężko pracują,
Od wielkiego gwaltu sikawki się psują.
Dla kogóż teraz ciężej w miejscie,
Gdy się oto dzieje tak wielkie nieszczęcie,
Jak dla pana Burmistrza, który tak zwątpiony,
Nie wie, co ma czynie, do któryby strony ?
Lud najpierwiej komenderować ?
Jeżeliby w przód miasta bronie
czyli kościola i fary,
czyliby Księżejwsi, której polowa gore ?
Ale tu wszyscy hlopy i mieszczanie
Tobie dziękują, ty najwyszy panie,
Ześ ich tak dalece uratowal,
Hociaz w nocy w ogniu byli, żaden z nich ńiezgoral!
Tobie też dzięki, ty stróżu aniele,
Zes ich zachowal zdrowemi na ciele!
Ze hociaz i prawie w ogniu byli,
Wszyscy zostali zdrów, żaden niezginęli.
Niech sobie każdy z tego pszyklad weźmie,
Jak tszeba postępować z ogniem ostrożnie.
Ze to potem zbyt wiele kosztuje,
Slawna zwierzchność tez ma surbacye.
Miasta, wsi tez to upatrują
I najjaśnieszemu królowi dziękują,
Że tak mądrze ludem swym kieruje,
Ze każdy może byc wspomagań s ogniowej bonifikacyi.
Tych których spotka ogniowe nieszczęście,
Są wspomagani jak w wsi tak w mieście,
Byle tylko wszyscy na to wcześnie dbają,
Że się pszed szkodą ognia zabezpieczyć dają. Koniec

Source:

Olesch Reinhold, 1959, Der Wortschatz der polnischen Mundart von Sankt Annaberg, zweiter Teil, in Kommission bei Otto Harrassowitz, Wiesbaden 1958 (Veröffentlichungen der Abteilung für slavische Sprachen und Literaturen des Osteuropa-Instituts (Slavisches Seminar) an der Freien Universität Berlin, herausgegeben von Max Vasmer, Band 17), s. 90–94

OCR version.



No comments:

Post a Comment