Sunday, May 25, 2008

Dominik Otkowicz -- kim jest?

Czy cytowany [?] Dominik Otkowicz to postać realna. A może żart i kreacja Stefana Szymutki?
----------------------------------------------------------------------------------------------

Oczywiście, literacka ważność i znaczenie Soplicowa, Combray i Dublina są nagrodą za geniusz twórców, którzy potrafili przekształcić partykularne i jednostkowe w ogólnoludzkie. Niemniej, wejście w owo ogólnoludzkie, które u spodu nie przestaje przecież być partykularne, wiąże się z rezygnacją, zapomnieniem albo przynajmniej zgodą na mniejszą ważność swojskiej partykularności. Nie łatwo taką zgodę wyra­zić. Chociaż śląskie utrudniało zrozumienie nieśląskiego, to ono właśnie kierowało uwagę ku innemu, skłaniało do poszukiwania w innej, ale, mimo wszystko, tej samej kulturze potrzebnej myśli, potrzebnego słowa. Jak więc zrezygnować, unieważnić punkt wyjścia? Obcość łagodziła przecież tożsamość problemów, rozterki, bólu. Zacytujmy fragment autobiograficznej powieści śląskiego twórcy, Dominika Otkowicza: „Zacząć łosprowiać... Kaj i jak? Łod plynckyrzy na szłapach? Łostało się zdjyęcie. Karlus z kwiotkiem w życi (blank gryfny, łoszpeta ma rufo) kipnął się na klin ciotki Anki, by lepi widzieć tyn bilderbuch, co mu pokazywała. A richtig kipnął sie, bo go fest bolały te blazy, co je skórzane zole żarły. Abo śmierć ciotki Rołzy, taki baby, co dawała bombony, a jak szkyrtła myślołby kto drewniano szpetno kukła, co by ni pamiętoł jak charlała... Po cimoku po pogrze­bie ciotki Rołzy rzykołech choćby gupi, dzierżyłech w łapach jej taszynlampa, jo sam godoł Pan Bóckowi, co dom mu ją nazad, jak niy byda już myślol o umrzykach. O żyć roztrzaść! Jo by tak chcioł pamiyętać, fto to był dlo mnie ciotka Rołza". Śmieszne, naiwne? Nie w tłumaczeniu, nawet tylko filologicznym, które rzecz jasna, nie potrafi oddać całej artystycznej złożoności orygi­nału:

Zacząć historię. Od czego? Od bąbli na nogach? Zachowało się zdjęcie. Uduchowiony malec (nawet wcale ładny, brzydota jest cier­pliwa) pochyla się nad kolanami cioci Ani, pokazującej mu album z fotografiami - w rzeczywistości pochylenie było ucieczką od zbyt bolesnego nacisku skórzanych podeszew na wypełniony chorą wodą naskórek. Albo śmierć cioci Róży: doświadczenie przemiany dającej [12] cukierki w obojętną, szpetną kukłę, która gdyby nie pamięć o jej przedśmiertnym rzężeniu... To w noc po pogrzebie Róży modliłem się najżarliwiej, trzymając w rękach jej latarkę, obiecywałem Bogu, że ją zwrócę, jeśli uwolni mnie od myślenia o zmarłych. Nie wysłuchał. Jak bardzo chciałbym pamiętać, kim była dla mnie ciocia Róża". Dominik Otkowicz w śląskiej gwarze pisze na wielkie tematy. Przede wszystkim zwróćmy uwagę na porażenie biologicznością, niemożność poradzenia sobie ze zwierzęcym w istocie jestestwem człowieka, które kultura pomaga jedynie ukryć, ale którego nie można unieważnić. Zwierzęcość nie oznacza w prozie Otkowicza życia, jest pozorem ruchu i ist­nienia, momentalnością, która nieuchronnie wyrodnieje w przedmiot (zmarła, mimo iż droga i kochana, przypomina kukłę). I ów ostateczny sprzeciw, naiwny i bezsilny. Niemoc sprzeciwu nie wynika z oporu rze­czywistości zewnętrznej (obiektywnej, realnej, zdeterminowanej), lecz bezsilności podmiotu, który chciałby ocalić historyczność kochanej osoby, ale owej historyczności nie ma już nawet w jego pamięci.

No comments:

Post a Comment