Saturday, August 25, 2018

Kto kogo lubi i kto co wie

Cenię publicystykę Jana Dziadula. Pisze on o Śląsku, a może tylko ja czytam jego teksty Śląska dotyczące. Zajął się on ostatnio jednym z postulatów nowo powstałej Śląskiej Partii Regionalnej.
Referuje je na podstawie dostępnych wypowiedzi, bo widocznie względy programowe albo brak profesjonalizmy spowodowały, że nie zaproszono go na jakąś oficjalną ich prezentację.
W tekście Ślonzoki oddają Częstochowę zwróciła moją uwagę analiza postaw mieszkańców tych miast i gmin, które w latach 1975–1998 należały do województwa częstochowskiego:
Entuzjazmu jednak nie słychać i nie widać. Po doświadczeniach 1975–98 mało kto chce się dobrowolnie z Częstochową się zadać. Lubliniec i okolice to czysto śląskie ziemie. Olesno, Dobrodzień, Praszka – to śląska Opolszczyzna, która woli pielgrzymować na Górę św. Anny, a nie (wyobraźcie sobie!) na Jasną Górę. Pajęczno znowu dobrze się czuje we władzy Łodzi, a Radków chce, aby panowały nad nim Kielce. Koniecpol i Szczekociny ciążą ku Katowicom – nawet czarna polewka podawana przez Ślonzoków nie jest w stanie poronić tego stanu. A utworzenie województwa częstochowskiego z Kłobuckiem i Myszkowem to ciut za mało, żeby ambicjom stało się zadość.
Oto mapa, która pozwoli się zorientować, o jakich terytoriach pisał Jan Dziadul:
Dziękuję, Wikipedyści, zwłaszcza GrzegorzusLudi, jesteście najlepszymi dostarczycielami potrzebnych danych w przystępnej formie.
A teraz wracam do tego, co mnie jednak zdziwiło i przeciwko czemu pragnę zaprotestować, jako że nieco się orientuję w tych kwestiach. Oczywiście, że Olesno i Dobrodzień to miasta górnośląskie, obecnie w granicach województwa opolskiego. Przy okazji: są tacy, którzy reagują nerwowo na formę Opolszczyzna.

Ale Praszka!

Praszka — no błagam! — to nie „śląska Opolszczyzna”. Co więcej, wcale nie Częstochowa jest punktem, ku któremu mieliby ciążyć jej mieszkańcy. Owszem, to diecezja częstochowska, ale historycznie to ziemia wieluńska. Spójrzmy na mapę Korony Polskiej odzwierciedlającej stan z XVI wieku:
Praszka, na południe od Wielunia, nad samą granicą śląską (graniczną rzeką jest tam Prosna, szerokości paru kroków) należy do ziemi wieluńskiej, łączonej z województwem sieradzkim, a Kłobuck i Częstochowa to już tereny województwa krakowskiego. Długie jest trwanie granic dawnych. Pewne jest jednak to, że granica kościelna, diecezji opolskiej i częstochowskiej, nie pokrywa się ze współczesnym podziałem na województwa, nie współgrała ona z granicami sprzed reformy prof. Kuleszy. Na tym odcinku pokrywa się ona ze starym podziałem na Śląsk i nie-Śląsk. Z Olesna i Dobrodzienia więc rzymscy katolicy jeżdżą na Górę Świętej Anny, ale praszkowiacy, słynną mieli Jasną Górę, ale znacznie bliżej sanktuarium w Wieluniu, gdzie od XVII wieku obchodzi się maryjny odpust w okolicach 28 sierpnia.
Ciążeniem zaś i czarną polewką zajmę się gdzie indziej.



Monday, August 20, 2018

Tematy niełatwe: granica etniczna

Zeszyty Łużyckie opublikowały artykuł Roberta Kulmińskiego o mniejszości narodowej czeskiej i słowackiej w granicach Polski po roku 1945.
Granica etniczna jest nie tylko terytorialna, ale narracyjna i konstruowana medialnie. Wspomina się Bartha i Eriksena, co brzmi oczywiście mądrze i wzbudza respekt. Autor zastrzega się, że informacje podaje w dużym uproszczeniu. W odniesieniu do Spisza i Orawy autor napisał:
W wyniku tych postanowień Polsce przypadło 25 miejscowości, w których mieszkała ludność rdzennie słowacka. (s. 158)
Niełatwa sprawa. Uproszczenie chyba poszło za daleko. Dlatego także, iż część autochtonicznych mieszkańców nie uważa się za Słowaków. Ale może widzę coś, czego tam nie ma? Autor nie napisał, że całość tamtejszej ludności jest rdzennie słowacka. Ale skoro tak to można odczytać, to warto precyzować. Przy czym należy także pamiętać, że relacje międzyludzkie są bardziej złożone — bardzo często więzi społeczności wiejskiej, parafii, rodzin, sąsiedzka pomoc nie są łączone z różnicą etniczną. Kiedy indziej jest ona wspominana lub podnoszona, zwłaszcza gdy jakieś działania naruszają status quo, nie zawsze spójny i zwerbalizowany.
W ciekawym artykule, napisanym po zbadaniu kilku ważnych roczników czasopisma Život (1968, 1969, 1992, 1993) ukazano presję ideologiczną na przedstawicieli mniejszości czeskiej i słowackiej oraz sprowadzenie różnicy między nimi a większością polską do folkloru, ujętego w ramę interpretacyjną folkloryzmu (cytuje się J. Bursztę i R. Sulimę):
Zjawiska, którym przypisujemy miano folkloryzmu, zachodzą mniej więcej w taki oto sposób: „my” przedstawiamy „wam” nasze obrzędy, nasze pieśni, nasze opowieści, a one służą „nam” i „wam” do zabawy, choć w naszej kulturze pełniły uprzednio inne funkcje, które badacze określają jako bytowe, religijne, egzystencjalne itp. Zatem „my” i „wy” zostaliśmy umówieni za sprawą instytucji w celu zabawowym (Sulima 1992: 187).
Zawsze grupom jakoś innym od większości grozi lekceważenie — ze strony większości, ale niekiedy też ze strony państwa, poza którego granicami znajdują się rodacy. Gdy łączy się to z ideologią, dochodzi kłamstwo. Nie mam innego słowa na opis zaniku/likwidacji szkolnictwa czeskiego i słowackiego. Osoba pisząca o sytuacji w konkretnych miejscowościach nie ma prawa przeinaczać i lekceważyć prawdy. Brać za dobrą monetę opis ze szczytu kampanii głoszącej jedność narodową (etniczną) Polski Ludowej, w czasie podsycania „antyrewanżystowskiej” histerii zbiorowej i kampanii antysemickiej? Koniecznie trzeba to zestawić z wolnymi od cenzury opowieściami o tym, jak to „dobrowolnie” „same” społeczności te „rezygnowały” z nauczania w języku narodu, z którym się utożsamiały. Chodzi mi na przykład o takie stwierdzenia:
Do zaprzestania nauczania języka czeskiego w Zelowie doprowadziły niewielkie zainteresowanie ze strony uczniów oraz brak wykwalifikowanej kadry, a w niektórych szkołach z językiem słowackim uczniowie rezygnują z nauki tego języka, ponieważ w domu używają dialektu podhalańskiego [podkreśl. moje]. W konsekwencji słowacki jest dla nich niejako kolejnym, niemal obcym językiem (Mauersberg 1968).
Nie było wówczas i nie ma dziś pojęcia dialektu podhalańskiego. Gwary polskiej „państwowo” części Spisza i Orawy są spiskie i orawskie. Kwalifikuje się je jako pokrewne gwarze podhalańskiej (również wewnętrznie zróżnicowanej) części dialektu małopolskiego. Wpływy kulturalne i historyczne wytworzyły ich specyfikę, w której niemałą rolę odgrywają elementy wspólne z sąsiadującymi gwarami (lokalnymi systemami językowymi) słowackimi i rusińskimi.
Nazwanie mowy Spiszaków i Orawian dialektem podhalańskim wywoła raczej rozdrażnienie i śmiech, i to zarówno u osób z polską, jak i słowacką identyfikacją narodową. Podhalanie również mogą wyrazić swe wątpliwości. Nie uchodzi w tekście naukowym, bo publikowanym w naukowym czasopiśmie.
W odniesieniu do sytuacji mniejszości narodowych, językowych i religijnych oczekiwałbym nieco większej precyzji, aby mimo perspektywy obiektywnej, a zapewne nie wrogiej wobec opisu społeczności, którą miała reprezentować prasa, nie upraszczać.
Mogę pochwalić bibliografię. Oprócz bezsensownych półpauz w dwuczłonowych nazwiskach.