Friday, January 27, 2017

Nauczyciele śląskij godki

Wideoblogowanie po śląsku to następne pozytywne zjawisko. Nie jest to zupełna nowość, ale właśnie pani Barbara Szmatloch publikująca dotychczas w katowickim wydaniu Gazety Wyborczej swoje śląskie, wartościowe leksykalnie i edukacyjnie felietony właśnie obwieściła, że będzie również działać w obszarze audio i wideo.
1. Nazywam się Barbara Szmatloch. Pogodomy se po ślonsku.
2. Wcześniej proste i sympatyczne lekcje śląskij godki prezentował z Dziennika Zachodniego Witold Stech.
3. Tamże Łukasz Zimnoch przedstawia Hanyski ślabikorz, ostatni odcinek na Dzień Babci i Dzień Dziadka — Omom i opom.

4. Atrakcyjnie i akuratnie

Na koniec nagroda dla cierpliwych i przeglądających wpis blogowy do końca. Najciekawsza i najtreściwsza jest każda Chwila z gŏdkōm, którą tworzy Grzegorz Kulik. Najbardziej to także profesjonalne, rozprzestrzenione po mediach społecznościowych, więc polecenia i zasubskrybowania godne. Poniżej odcinek o rzeczownikach nijakich z prasłowiańskim *-ьje, jak polskie śniadanie i gôrnośląskie śniŏdanie:


Tuesday, January 10, 2017

Zakaz gwary w Rudzie Śląskiej!?

Chyba zbyt nudno już było na tym blogu — same optymistyczne wpisy o tym, jak to różne języki in statu nascendi, w tym oczywiście i ten, którego używają zasiedziali mieszkańcy Górnego Śląska, zdobywają nowe przyczółki. A to media, a to tłumaczenia z angielskiego, niemieckiego lub greki. Nie zapominamy też o ciekawych i dużych projektach afirmacyjnych — bardzo dobrym przykładem jest koordynowane przez Pro Loquela Silesiana przedsięwzięcie „Poradzisz? Gŏdej!”.

Filmy i inne działania pokazują i przekonują, że mówienia po śląsku nie należy kojarzyć z prostactwem. Jeszcze do tego wrócimy.
„Dziennik Zachodni” piórem Agaty Pustułki zaalarmował wczoraj, że w Rudzie Śląskiej zakazują gwary (= mówienia po śląsku).
Wywołało to oczywiście komentarze godnościowe (hańba! krzywdzą nas!), jak i żarty, ale odwracające sytuację nadawczo-odbiorczą, czyli przedstawiające bezradność lekarzy (w latach powojennych na pewnych obszarach głównie przyjezdnych) wobec opisujących swoje przypadłości górnośląskich pacjentów, ze szczególnym uwzględnieniem bolŏkōw i kucaniŏ.
Zarządzenie Kierownika Przychodni Specjalistycznej SP ZOZ w Rudzie Śląskiej z 25 listopada 2016 r. nie jest dokumentem nadzwyczajnym.

Niemal w każdej firmie udziela się pracownikom instrukcji, w jaki sposób mają się odnosić do klientów, w tym akurat razie — pacjentów. Nie podaję w wątpliwość istnienia skarg na nieuprzejme zachowanie pracownic i pracowników rejestracji oraz administracji wobec pacjentów. Od tego jednak momentu zaczynają się elementy sporne, które pragnę skomentować, wyjaśnić sobie samemu, a przy okazji może jeszcze ktoś skorzysta. Mianowicie:
mówienie językiem danego miejsca, regionu, a także językiem ogólnym (w Polsce polskim) z pewnymi regionalnymi elementami, jak fonetyka, intonacja zdaniowa i słownictwo, nie jest samo przez się nieuprzejme;
— zatem wysunięcie jako pierwszego nakazu „zwracamy się w języku polskim, nie stosujemy gwary” może budzić uzasadnione wątpliwości, a także bardziej złożone i emocjonalne reakcje; wiele już godzin przedyskutowano na temat tego, czym jest mowa górnośląska. Na gruncie prawnym (inicjatywy zmiany status quo nie odniosły sukcesu) dialekt śląski (gwara śląska to rozpowszechnione, lecz błędne pojęcie) nie może być przeciwstawiany językowi polskiemu, albowiem uznaje się go za składnik polszczyzny, a Ustawa o języku polskim zaleca szacunek dla gwar. Zakaz „stosowania gwary” nie jest wyrazem szacunku do niej.
Co więcej: o ile się orientuję, naczelną zasadą wszelkich instytucji jest dobre obsługiwanie klientów, stwarzanie atmosfery dla nich komfortowej. Tym bardziej w odniesieniu do ludzi potrzebujących pomocy lekarskiej wydaje mi się, że potencjalne obcesowe, separujące, „przywołujące do porządku”, stygmatyzujące użycie (przez autochtonów podporządkowujących się zarządzeniu) wobec autochtonów języka standardowego w odpowiedzi na zapytanie w regio-/etnolekcie śląskim, byłoby przykładem urzędowej nieuprzejmości.
Przecież współczesna kultura i życie społeczne przynoszą raczej wiele przykładów włączania do praktyki życia społecznego wrażliwości, empatii oraz zakazów dyskryminacji. Powiedzmy wprost: po instytucji takiej jak przychodnia w Rudzie Śląskiej spodziewałbym się raczej umieszczenia naklejek Godōmy po ślōnsku, a nie wytwarzania napięcia w niełatwej dla pacjentów sytuacji, a także w żmudnej i odpowiedzialnej pracy personelu przychodni.

Najgorsze jest pomieszanie pojęć

Najdalszy jestem od włączania się w chóralne okrzyki: biją naszych! Mamy tu do czynienia z powszechną w naszym kraju (i nie tylko) niekompetencją. Wiemy dobrze od czasów badań znanego socjologa medycyny (i królewskiego błazna) Stańczyka, że na leczeniu zna się każdy. To oczywiście żenujące w zestawieniu z profesjonalną sztuką lekarską. Lecz i odwrotnie: dyplom lekarski nie obdarza jego posiadacza kompetencjami językoznawczymi. W artykule zacytowano wypowiedź dr Alicji Gałuszki-Bilińskiej:
— Niektórzy pacjenci nie życzą sobie zwrotów gwarowych. Nie można mówić do kogoś „babciu”, bo to nie jest nasza babcia, tylko ma swoje wnuki. (...) — Nie mam nic przeciwko gwarze, ale nie w kontaktach z pacjentami.

„Babciu” jest niegrzeczne
Nie zgadzam się z utożsamieniem formy „babciu” ze śląską gwarą (rudzką). O ile mi wiadomo, na ‘matkę matki lub ojca’ mówi się po śląsku: babka, starka, ōma. Jeśli do starszych kobiet personel recepcji zwraca się per „babciu”, to jest to naganne, ale na gruncie polszczyzny i polskiej grzeczności językowej. Relacje polski język ogólny — gwara śląska Rudy Śląskiej nie mają tu nic do rzeczy. Takie „babciu” nie jest czułe, lecz protekcjonalne, a to instytucja ochrony zdrowia ma służyć pacjentowi, nie zaś ustawiać go jako mniej ważnego partnera dialogu.

„Czekej pan” i „czekaj pan” są tak samo niegrzeczne

Taki zwrot ma coś wspólnego z górnośląskim systemem językowym. Jest to końcowe -ej w formie trybu rozkazującego. Jednak to nie owo śląskie -ej jest przecież problemem. Cała konstrukcja jest odpowiednikiem ogólnopolskiego „czekaj pan”, które jest niegrzeczne. Tak samo niegrzeczne w wersji polskiej i śląskiej. W XIX wieku była to forma powszechnie stosowana, a dziś jest bardzo potoczna, na pewno nieuprzejma. Poprawnie i grzecznie: „proszę zaczekać”, „zechce pan zaczekać”, „niech pan chwilę poczeka” (niektórzy mają do tego „niech” zastrzeżenia, ale to osobny temat). Takie polsko-śląskie hybrydy są efektem kilkudziesięcioletniego kontaktu językowego.

Mówienie per „wy”

„Wy” to osoba druga, a nie trzecia. Tego uczą w szkole podstawowej. Tak niekompetentna analiza form językowych i zachowań grzecznościowych dokonana w omawianym zarządzeniu naraża twórców i redaktorów dokumentu na kompromitację.
Co więcej: mówienie przez „wy” jest bardzo grzeczne! Jeśli mówimy o cechach wspólnych śląszczyzny z językiem staropolskim (ale też po prostu z innymi językami słowiańskimi), to właśnie pluralis w odniesieniu do osób starszych jest wyrazem szacunku. Wręcz przeciwnie do „czekaj (czekej) pan”, które przywodzi na myśl propozycję „kup pan cegłę” formułowaną wobec nas w ciemnym zaułku. Takie „wy” jest również w użyciu w Małopolsce — byłem świadkiem takich relacji językowych na dość wysokim szczeblu instytucjonalnym. Nie widziałem, żeby tam to kogoś uraziło. Raczej starsze osoby czują się właśnie docenione, traktowane należycie, z szacunkiem i bezpieczne.

Ortografia

Gdybyśmy nie robili błędów, nikt by nam ich nie wytykał. Skoro jednak poucza się pracowników o użyciu właściwych (pożądanych) form językowych, nie powinno się pisać „nie zastosowanie się”, bo to błąd ortograficzny. Poprawna pisownia rzeczowników z nie jest łączna, tj. niezastosowanie się.

Jak grzecznie witać się i żegnać z ludźmi po polsku?

Najprzykrzejsze jest to, że potępia się rzekomą „gwarę”, a jako wzorce zachowań nie proponuje się tradycyjnych polskich przywitań i pożegnań, ale budzące niechęć kalki z angielskiego! Językoznawcy polscy napisali wiele na temat natrętnego kopiowania niepolskich formuł „w czym mogę pomóc” i „miłego dnia”. Miłośnicy polszczyzny raczej powinni dbać o używanie uprzejmych polskich „czym mogę służyć” i neutralnego „do widzenia”. Ktoś, kto wychodzi w gipsie czy z plikiem recept nie ma i nie będzie miał miłego dnia. Nie chodzi jednak o takie udosławnianie, że mówienie „do widzenia” wróżyć ma następną bytność w przychodni.
Grzeczność ma swoje reguły. Jedną z nich jest bycie wyrozumiałym. Gdyby zaistniały jakiekolwiek kłopoty ze zrozumieniem czegokolwiek, zawsze można powtórzyć. A to, że można mieszkać kilkadziesiąt lat w Rudzie Śląskiej i nie „chwytać” lokalnych elementów językowych (typu dochtōr, sztok, bydzie), również wymaga osobnego namysłu. Jednak gdy do czegoś takiego dochodzi, rolą personelu jest spróbować przejść na język pacjenta, a nie gromić go, że nie rozumie po naszymu. Gdyż dobro i dobrostan pacjenta muszą  stać na pierwszym miejscu.

Wszelkie inne zalecenia dotyczące kultury zachowania się w miejscu pracy i podczas pracy uważam za w pełni zrozumiałe i uzasadnione. Po co więc było wplątywać do tego „gwarę”?