W
czeluściach internetu wynalazł tę mapę i dał link do niej na fanpejdżu miłośników języka białoruskiego
Роднае Слова (Rodnaje słowa) Mikoła Ramanouski. Zresztą pewnie już czytaliście. Wydaje się, że została ona wykonana na podstawie danych statystycznych dotyczących mniejszości narodowych i językowych w II Rzeczypospolitej. Na olbrzymiej większości
dzisiejszego terytorium Polski (którą RP teraz mamy?) językiem pierwszym, przeważającym, był język polski. Poza czerwoną kropką błędnie opisaną jako Bielsk. Z nim też utożsamiano (w statystyce i spisach, choć w deklaracjach
speakerów mogło być różnie) kaszubski i śląski (ten do dziś, jak wiadomo z każdego chyba wpisu tutaj wciąż jest w jakimś procesie, jak nie rodzenia się, to podważania takiej możliwości). Uwzględniono rusiński. Na wschodzie terytorium II Rzeczypospolitej polszczyzna zajmowała miejsce drugie...
Co jest najważniejsze? W II Rzeczypospolitej nie sposób było być polskojęzycznym obywatelem, Polakiem z urodzenia lub wyboru, by nie słyszeć, a w praktyce i nie znać co najmniej jednego języka „sąsiedzkiego”. Świadomie nie nazwałem go obcym, bo obcość w tym przypadku znaczy „nie swojość”, ale nie nieznajomość
ex definitione. Zawsze będę pamiętał opowieść aktora Jerzego Nowaka, że jidysz nauczył się na podwórku w Bohorodczanach, bawiąc się z żydowskimi rówieśnikami.
O językach zajmujących pozycje najodleglejsze można zaś poczytać na stronie Dziedzictwo językowe Rzeczypospolitej. Nie dalej jak wczoraj na Twitterze Krzysztof Karnkowski pisał, że Górnik Zabrze grał z Zarią Bielce — Bălți
(bo w Mołdawii).
Nota bene „sztejtełe Bełz” to podobno nie Bełz, ale właśnie „Belc”.
Profesor Kamusella opowiadał o praktykowaniu „wypożyczania” dzieci w obrębie różnojęzycznych sąsiadów i znajomych na Górnym Śląsku — taka wymiana bez zmiany szkoły i miejscowości, imersyjny kurs, zanim lingwodydaktycy wymyślili takie pojęcie.
Dziś tak nie ma (?)