Grzegorz Kulik, tłumacz na śląski Alice’s Adventures in Wonderland rozprawiał ze swadą po śląsku w studiu Dzień Dobry TVN. Bardzo to optymistycznie i otwarcie wyglądało.:
Grzegorz Kulik, człowiek niebywałej skromności i niespożytej energii, wraz z doświadczeniem nabiera tłumaczeniowego rozpędu.
Oto parę dni temu zaprezentował Janka Muzykanta Henryka Sienkiewicza w przekładzie na literacki standaryzujący się śląski. Ciekawe są uwagi tłumacza, interesujący dobór stylów oddających gawędę narratora i mowę bohaterów.
Karlus to bōł barzo mało talyntny i jak wiejske dziycioki przi godce z ludźmi palec do gymby wrażoł. Niy ôbiecowali sie ani ludzie, iże sie wychowie, a jeszcze mynij, coby matka mogła doczekać sie z niego pociechy, bo i do roboty bōł nicpotok. Niy wiadōmo, skōnd sie to take ulyngło, ale na jedna rzecz bōł ino przepadzity, to je na granie. Wszyńdzie tyż je słyszoł, a jak ino trocha podrōs, tak już ô niczym inkszym niy myśloł. Szoł, bywało, do boru za gadzinōm abo z dwojokami na jagody, to sie wrōciōł bez jagōd i bebloł:
— Mamulko! Tak coś w borze „grlało”. Ojeje!
A matka na to:
— Zagrōm ci, zagrōm! Niy bōj sie!
Tōż niyroz robiyła mu warzeszo muzyka. Karlus krziczoł, ôbiecowoł, iże już niy bydzie, a taki myśloł, iże tam coś w borze grało… Co? A bo ôn wiedzioł?… Sosny, buki, brzeziok, wilgwy, wszysko grało: cołki bōr, i basta!
Echo tyż… W polu grała mu bulica, w sadku pod chałpōm ćwiyrkały wrōble, aże sie wiśnie trzynsły! Wieczōr suchoł wszyjskich głosōw, jake sōm na wsi, i pewnikym myśloł sie, iże cołko wieś gro. Jak go posłali do roboty, coby gnōj rozciepowoł, to mu nawet wiater groł we widłach.
Ôboczōł go tak roz karbowy stoć ze rozciepanōm szopōm i suchać wiatru we drzewiannych widłach… ôboczōł, chyciōł za rzymiyń i doł mu dobro pamiōntka. Ale na co sie to zdało! Nazywali go ludzie „Jōnek muzykant”!… Na wiosna uciykoł z dōmu kryńcić flyjtki kole strumiynia. Nocami, kej żaby zaczynały rzegotać, krzōnstki na łōnkach krzyńścić, bōnki po rosie brōnczeć; kej kokoty pioły po zopociach, to ôn spać niy mōg, ino suchoł i Bōg jedyn wiy, jake ôn i w tym nawet słyszoł granie… Do kościoła matka niy mogła go brać, bo jak, bywało, zahuczōm ôrgany abo zaśpiywajōm słodkim głosym, to dziecku ôczy tak mgłōm zachodzōm, choby już niy z tego świata patrziły…
Dla przypomnienia — po polsku
Był to chłopak nierozgarnięty bardzo i jak wiejskie dzieciaki przy rozmowie z ludźmi palec do gęby wkładający. Nie obiecywali sobie nawet ludzie, że się wychowa, a jeszcze mniej, żeby matka mogła doczekać się z niego pociechy, bo i do roboty był ladaco. Nie wiadomo, skąd się to takie ulęgło, ale na jedną rzecz był tylko łapczywy, to jest na granie. Wszędzie też je słyszał, a jak tylko trochę podrósł, tak już o niczym innym nie myślał. Pójdzie, bywało, do boru za bydłem albo z dwojakami na jagody, to się wróci bez jagód i mówi szepleniąc:
— Matulu! Tak ci coś w boru „grlało”. Oj! Oj!
A matka na to:
— Zagram ci ja, zagram! Nie bój się!
Jakoż czasem sprawiała mu warząchwią muzykę. Chłopak krzyczał, obiecywał, że już nie będzie, a taki myślał, że tam coś w boru grało... Co? Albo on wiedział?... Sosny, buki, brzezina, wilgi, wszystko grało: cały bór, i basta!
Echo też... W polu grała mu bylica, w sadku pod chałupą ćwirkotały wróble, aż się wiśnie trzęsły! Wieczorami słuchiwał wszystkich głosów, jakie są na wsi, i pewno myślał sobie, że cała wieś gra. Jak posłali go do roboty, żeby gnój rozrzucał, to mu nawet wiatr grał w widłach.
Zobaczył go tak raz karbowy, stojącego z rozrzuconą czupryną i słuchającego wiatru w drewnianych widłach... zobaczył i odpasawszy rzemyka dał mu dobrą pamiątkę. Ale na co się to zdało! Nazywali go ludzie „Janko Muzykant”!... Wiosną uciekał z domu kręcić fujarki wedle strugi. Nocami, gdy żaby zaczynały rzechotać, derkacze na łąkach derkotać, bąki po rosie burczyć; gdy koguty piały po zapłociach, to on spać nie mógł, tylko słuchał i Bóg go jeden wie, jakie on i w tym nawet słyszał granie... Do kościoła matka nie mogła go brać, bo jak, bywało, zahuczą organy lub zaśpiewają słodkim głosem, to dziecku oczy tak mgłą zachodzą, jakby już nie z tego świata patrzyły... (Źródło)
Moje zastrzeżenia budzi ćwiyrkały wrōble, ale o tym kiedy indziej.
Całość tekstu Sienkiewicza po śląsku jest TUTAJ. Można od razu posłuchać interpretacji tłumacza:
Po śląsku w Rabce-Zdroju
Już za kilka dni tłumacza będzie można spotkać w Rabce na festiwalu Jemy borówki na polu, podczas którego wiele się mówi o zróżnicowaniu językowego krajobrazu Rzeczypospolitej Polskiej.
W tym roku Rabka jest wszędzie, bo niszowe spotkanie będzie transmitowane online.
Co tu gŏdać? Jŏ bych pedzioł, iże tyn ślōnski literacki jynzyk, nie yno gŏdka, gŏdanŏ mołwa, gwara prostego ludu, nie je już in statu nascendi, ōn już je natus. Powiycie, iżech to już pisoł po wydaniu Dantego i inkszych ôd Mirosława Syniawy, ale to bōła poezyjŏ, a terazki idzie poczytać powieść, ôpowieść. Po ślōnsko gŏdŏ i Szczepōn Twardoch, i jego tłōmacz Grzegorz Kulik, po ślōnsko gŏdŏ panchrōniczny, chtōniczny narrator Dracha. To już nie je jedno. To je coś!
Jest coś bardzo znaczącego i radosnego w tym, że na taki wydawniczy eksperyment zdecydowało się krakowskie Wydawnictwo Literackie. Czy ktoś wreszcie zrozumiał, że śląski rynek czytelniczy to nie kilkadziesiąt osób, lecz kilkadziesiąt tysięcy aktywnych czytelników i dyskutantów? Czy może był to niefrasobliwy ryzykancki krok, że ostatecznie ludzie kupią, bo Twardoch to już znana pisarska marka? Wreszcie, popatrzmy, ani słowa w mediach nie widziałem na temat tego, że taka decyzja edytorska to coś, co czymś grozi, coś rozbija, coś podważa. To dowód na to, że dobra literatura wznosi nawet rozpalonych dyskutantów ponad ich codzienne emocje. Że ocena śląskiej wersji Dracha będzie należeć do czytelników. Ten rwany epos, ta trudna proza, opowieść sub specie aeternitatis, proza Marasu, dosłownych Blut und Boden warta jest czytania. Być może opisy upadków i powstań, cień śmierci, porównanie różnych epok i śląskiego w nich bytowania sprawi także, iż możliwe będzie jakieś oczyszczenie pamięci o pamięci, odzyskanie własnego głosu, uznanie prawa do wielogłosowej opowieści wciąż śląskiej.
Nie trzeba więcej pisać na ten temat. Trzeba więcej czytać i myśleć. Albo słuchać audiobooka. Szczepōn Twardoch, Drach. Edycyjŏ ślōnskŏ. Przekłŏd Grzegorz Kulik. Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.
Wideoblogowanie po śląsku to następne pozytywne zjawisko. Nie jest to zupełna nowość, ale właśnie pani Barbara Szmatloch publikująca dotychczas w katowickim wydaniu Gazety Wyborczej swoje śląskie, wartościowe leksykalnie i edukacyjnie felietony właśnie obwieściła, że będzie również działać w obszarze audio i wideo. 1.Nazywam się Barbara Szmatloch. Pogodomy se po ślonsku. 2. Wcześniej proste i sympatyczne lekcje śląskij godki prezentował z Dziennika Zachodniego Witold Stech. 3. Tamże Łukasz Zimnoch przedstawia Hanyski ślabikorz, ostatni odcinek na Dzień Babci i Dzień Dziadka — Omom i opom.
4. Atrakcyjnie i akuratnie
Na koniec nagroda dla cierpliwych i przeglądających wpis blogowy do końca. Najciekawsza i najtreściwsza jest każda Chwila z gŏdkōm, którą tworzy Grzegorz Kulik. Najbardziej to także profesjonalne, rozprzestrzenione po mediach społecznościowych, więc polecenia i zasubskrybowania godne. Poniżej odcinek o rzeczownikach nijakich z prasłowiańskim *-ьje, jak polskie śniadanie i gôrnośląskie śniŏdanie:
Ebenezer Scrooge i jego „humbug”, rozmowy z duchami, rozważanie historii swego żywota, Czy może być lepsza lektura w Boże Narodzenie, Godami także w naszej części świata zwane? Rozwija się literatura po śląsku pisana oryginalnie, ale laboratorium i warsztatem stylistycznej urody każdego standaryzującego się języka są przekłady — biblijne i literackie zwykle na samym początku. Z tego powodu z nie mniejszym entuzjazmem, niż czyniłem to, gdy ukazała się książka Dante i inksi, ogłaszam, że zaistniała po śląsku A Christmas Carol Charlesa Dickensa.
Pobrać ją można ze strony tłumacza, którym jest Grzegorz Kulik. Biercie, czytejcie, jak powiada Pismo, i nie twierdźcie, że Gody to nōnsyns,
Nie nadążam za opisywaniem i kategoryzowaniem nowych wydarzeń związanych z rodzeniem się nowego standardu śląskiego. W takim razie kilka punktów tylko i linków, które pomogą się zorientować osobom zainteresowanym moją opinią, co się dzieje.
1. Kamil Durczok założył portal silesion.pl. Aby go rozruszać i napędzić sobie czytelników zastosował typową warszawską metodę generowania ruchu (i myśleń oraz zachowań stadnych), czyli napuścić na siebie, koniecznie w publicystycznym skrócie, dobrze i wyraziście piszących, lubiących wdzięcznie ze sobą polemizować antagonistów: Ziemkiewicza, Semkę, Gorzelika i Twardocha („nie piszę za darmo”). Z rytualnych polemik nic nowego zacytować nie umiem (może niedokładnie się wczytałem), za to tekst wieszcza z Pilchowic „Zajmijmy się sobą” ze wszech miar godzien jest uwagi. Napisał on 25 października 2016 r.:
Pod zamieszoną na niemieckim portalu recenzją niemieckiego przekładu „Dracha”, w której autor przedstawił mnie jako Ślązaka, pojawił się oburzony głos potomka wypędzonych, który odmawiał mi prawa do nazywania się Ślązakiem, ponieważ według niego wszyscy prawdziwi Ślązacy są już w Niemczech, na Śląsku zaś pozostali wyłącznie Polacy i nikt kto mieszka w Polsce i posługuje się tym polskim zepsutym narzeczem znanym jako Wasserpolnisch do miana Ślązaka nie ma prawa. Prawdziwi Ślązacy mówią bowiem wyłącznie po niemiecku.
I co z tego?
I nic.
Dla mojej tożsamości nie ma żadnego znaczenia to, co myśli o niej Piotr Semka, czy stanowiący jego lustrzane odbicie anonimowy krzykacz z niemieckiego Internetu. Obaj zgodnie uznają, że jestem po prostu Polakiem, któremu się pomyliło i który sam nie wie kim naprawdę jest, ja tymczasem nie zamierzam się ich idiosynkrazjami przejmować, bo dlaczego miałbym?
(...) Polski mainstream zawsze ustawiał będzie Ślązaków w roli warunkowych Polaków gorszego rodzaju, którzy powinni do polskości aspirować i o niej marzyć. Ze swojej polszczyzny zeszlifować nawet ślad akcentu, o swoim pochodzeniu myśleć po cichu i ze wstydem.
A przy tym, jakbyśmy nie aspirowali, to na pełnię polskości i tak nie zasłużymy. Po wojnie tak zwani "autochtoni", którzy chcieli pozostać w swoich domach, musieli udowadniać swoją polskość przed komisjami, które tę polskość w nich mierzyły. Jeśli stwierdzono wystarczająco wysoki poziom polskości, to otrzymywaliśmy dokument, zaświadczający, iż legitymujący się nim jest narodowości polskiej, jednakże zaświadczenie to ma charakter tymczasowy i może być w każdej chwili unieważnione.
(...) Tak to wygląda. Cóż więc wynika z tego, że w oczach Polaków możemy być albo warunkowymi, podejrzanymi Polakami, albo, jeśli polskości odmówimy, moralnymi zerami, świniami, które się polskości zaparły z najniższych pobudek?
Otóż nic z tego nie wynika.
(...) Nie zajmujmy się tym, co Polacy myślą o nas. To w pewnym sensie bez znaczenia. Zajmijmy się tym co sami o sobie myślimy. Dyskutujmy, spierajmy się między sobą, definiujmy się sami w tych dyskusjach. Odnośmy się do polskości, która przecież, chcemy tego czy nie, od stu lat ma duży wpływ na naszą tożsamość, ale odnośmy się do naszego własnego polskości przeżywania, do naszej własnej jej akceptacji lub odrzucenia, nie zaś do tego, co na temat naszej tożsamości powie Semka, który ekspertem w sprawach Śląska jest mniej więcej tak, jak koń Kaliguli senatorem. Z mianowania.
Pozostaje oczywiście kwestia tego, że Rzeczpospolita Polska uporczywie i złośliwie odmawia nam prawa do kultywowania naszej tożsamości etnicznej, nie mówiąc już o jej ochronie. Rzeczpospolita ignoruje istnienie kilkusettysięcznej mniejszości, której istnienie sama stwierdziła poprzez spisy powszechne. I jest to dla naszej tożsamości nieobojętne, ponieważ znakomita większość z nas należy do polskiej wspólnoty politycznej i w niej musimy funkcjonować.
Swój tępy nacjonalizm po raz kolejny potwierdzili ostatnio posłowie głosujący w komisji za odrzuceniem obywatelskiego projektu ustawy o uznaniu Ślązaków za mniejszość etniczną, pod którym podpisało się sto dwadzieścia tysięcy obywateli.
(...) W kwestii naszej tożsamości zapomnijmy więc o Polsce. Przestańmy się prosić o uznanie innych, uznajmy się sami. Zróbmy się sami. Powinniśmy przy tym korzystać z polskich wzorców, na konserwowaniu własnej tożsamości narodowej w niesprzyjających warunkach Polacy się akurat znają znakomicie.
Skoro Polakom udało się wielu z nas pozbawić naszego języka, to możemy samych siebie wymyślać po polsku, całe litewskie odrodzenie narodowe rozegrało się po polsku, bo litewskiego tamtejsi XIX-wieczni intelektualiści dopiero zaczynali się uczyć.
Możemy się kłócić, ale między sobą. Niech się kłócą śląscy konserwatyści ze śląskimi liberałami i lewicowcami. Niech się kłócą ci, którzy chcieliby widzieć Ślązaków w roli narodu w jego XIX-wiecznym rozumieniu, z tymi, którzy jak ja uznają nowoczesne tożsamości narodowe za raka w ciele dziedzictwa naszej cywilizacji i chcieliby raczej śląskości postnarodowej, radykalnie inkluzywnej, opartej na tradycji, ale wymyślonej na nowo, pozbawionej starych śląskich ksenofobii i tchórzostwa. Zaprośmy do naszej śląskości zamieszkałych na Śląsku i w Zagłębiu Polaków, niech ją wzbogacą, jeśli będą chcieli.
Na sam koniec niemal kwestia czysto językowa. Niby konstatacja faktów, a jednak w zasadzie program.
Kłóćmy się o nasz język, o jego zapis, o jego standard, ale kłóćmy się ze sobą. Tam gdzie możemy — omijajmy Polskę. Dobrym przykładem jest sprawa wprowadzenia języka śląskiego do Facebooka czy telefonów Samsung. Polska nie miała tu nic do gadania i proszę, jest, działa. [Link do całości tekstu Szczepana Twardocha w portalu Silesion.pl]
2. Śmiało zwę Szczepana Twardocha wieszczem, bowiem jego słowa już się ucieleśniają. Mam tu na myśli robotę Grzegorza Kulika, za którego impetem i twórczą inwencją również nie nadążam. Zachęcam więc, by na bieżąco śledzić jego działania. Kto biegły w ustawieniach komputerowych, może popatrzeć, jak zmyślnie zmajstrował on śląski korektor tekstóww wersji ślabikorzowej semi-light, czyli bez liter ã i õ, ale za to z ŏ, a nie tylko ō i ô(instrukcja instalacji, mnie przerasta, ale może niebawem się przełamię, są też objaśnienia wideo). Rozpoczął także wideoblogerską działalność edukacyjną na kanale YouTube Chwila z gŏdkōm. Ba, od ostatniej mojej wizyty na jego stronie wydał też e-book z tekstami po śląsku. Używania wszelako śląskiej klawiatury może nauczyć się nawet osoba w moim sędziwym wieku, więc kto jeszcze nie zautomatyzował sobie stawiania kreseczek nad śląskimi literkami, niech sobie ściągnie i zainstaluje śląską klawiaturę (tastaturę).
3. W Sejmie Rzeczypospolitej Polskiej toczą się, a raczej zmierzają do odmownego zakończenia, prace nad obywatelskim projektem ustawy o zmianie ustawy o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym, a także niektórych innych ustaw. Druk nr 27-s zawiera negatywną opinię, opieraną na zgodnych opiniach uczonych. Sapienti sat. Projekt ten został zaprezentowany w Sejmie przez dra hab. Zbigniewa Kadłubka 9 października 2014 r.
Jego mowa wejdzie do zbioru najlepszych przykładów stylu retorycznego, wzorców polszczyzny obywatelskiej, odpowiedzialnej, pięknej. Będzie to także przykład mowy daremnej, tłuczenia grochem o ścianę i rzucania pereł przed wieprze. Zanim mnie ktoś poda do sądu, niech zajrzy do słownika frazeologicznego i Ewangelii Świętej.
Negatywne rekomendacje z ubolewaniem przyjmują zawsze lojalni wobec Państwa Polskiego działacze regionalistycznego w tradycyjnym i dobrym tego słowa znaczeniu Związku Górnośląskiego. Platforma Obywatelska (obłudnie?) zrzuca winę na Prawo i Sprawiedliwość, jak gdyby w poprzedniej kadencji prace były podejmowane energicznie i wnikliwie. „Racja stanu” nie chce się pogodzić z więcej niż folklorystyczną obecnością kultury i tożsamości górnośląskiej w porządku prawnym. Racja stanu nie jest kategorią lingwistyczną ani socjologiczną. Trzeba więc wyraźnie zaznaczać, kiedy nagina się dane naukowe lub manipuluje nimi dla zachowania status quo lub przeforsowania innowacji. Jeśli opinia „propolskich” (cóż to za słowo!) organizacji również spotka się z posądzeniem o separatyzm, to będzie to przyznanie racji Szczepanowi Twardochowi w jego ostrych uogólnieniach na temat opinii Polaków o Górnym Śląsku i jego mieszkańcach. Nazbyt rzeczowo ani spokojnie nie jest.
4. Nauka światowa patrzy i publikuje. Marc L. Greenberg z Kansas University przygotował rozdział Slavic w mającym się niebawem ukazać tomie The Indo-European Languages, ed. Mate Kapović, London: Routledge, s. 517–549.
Tam zaś będzie miejsce dla śląskiego (oznaczonego liczbą 5) jako jednego ze słowiańskich mikrojęzyków literackich, mającego cechy łączące go zarówno z czesko-słowacką gałęzią języków zachodniosłowiańskich, jak i oczywiście z językiem polskim. To poważna współczesna (mamy wiek XXI) publikacja o zasięgu światowym, która nie traktuje mowy Górnoślązaków wyłącznie jako dialektu (w domyśle: wiejskiej odmiany języka ogólnonarodowego, z tendencją do zaniku), lecz wymienia Silesian na równi z dolnołużyckim (1), górnołużyckim (2), kaszubskim i rusińskim (3 i 4). Z niecierpliwością czekam na ukazanie się tego kompendium.